Pani Irena
Jarosz prowadzi w Konstancinie koło Warszawy przytulisko dla bezdomnych
kotów. Nigdy nie było to jej zamiarem a zwierzęta w jej domu pojawiały się
zawsze w dramatycznych sytuacjach, po alarmujących telefonach bezradnych
ludzi. Okazuje się, że jest wielu współczujących zwierzętom ale mało tych,
którzy mają odwagę wziąć w opiekę kota, dać mu schronienie - choćby
tymczasowe... Zwykle dobre chęci kończą się na telefonie z prośbą o
"zrobienie czegoś", bo koło drogi leży potrącony kot lub pod balkonem
zdychają małe kotki wyrzucone z piwnicy. Często też okazuje się, że po
śmierci opiekunów - starszych ludzi, koty lądują na ulicy. I jedyną osobą,
która reagowała na te informacje była nierzadko pani Irena. Zwykle liczy
na reakcję instytucji stworzonych do tego celu ale czasem nie pozostaje
nic innego jak przygarnąć zwierzaka. Zawsze czyni to w sytuacjach
wyjątkowych.
Reaguje na informacje o nieszczęśliwych zwierzętach chociaż i tak ma dość
pracy z przebywającymi w jej domu podopiecznymi. Niestety pracy przysparza
jej okrucieństwo ludzi, często młodych, którzy znęcają się nad dzikimi
kotami. Dorosły kot potrafi uciec przed ludĄmi, dlatego ofiarami
zwyrodniej młodzieży padają zwykle bezbronne kocięta, które są za słabe
aby uciec i jeszcze nie wiedzą, że człowiek jest ich wrogiem. Do
schroniska trafiają koty uratowane z piwnic gdzie pozamykano okienka i
gdzie zwierzęta siedzą uwięzione tygodniami. Trafiają się też koty
oswojone. Łagodny kot nie ma szans na przeżycie w mieście, gdyż daje się
złapać ludziom i często pada ofiarą chuliganów. Przechodząc parkiem pani
Irena znalazła oswojoną kotkę i zabrała ją do schroniska, gdyż na wolności
nie miała szans. Jeśli znajdzie się właściciel koty wracają do domów.
Jeśli nie pozostają w schronisku, gdyż właściwie nie ma chętnych aby
adoptować dorosłego kota. Poza tym koty dorosłe już nie tak łatwo adaptują
się w nowych warunkach. Koty dzikie, często po przejściach nie nadają się
do oddania. Są zbyt wystraszone i nieufne wobec ludzi.
Większość
małych kotków idzie do adopcji. Zdarza się jednak, że wracają. Nie każdy
jest przygotowany, że kot żywy to nie to samo co pluszowa zabawka - będzie
skakać po meblach, wchodzić na stół, przewracać rzeczy. Ludzie zniechęcają
się, że mały kotek nabrudził, jeśli nie mają doświadczenia w wychowaniu
zwierzęcia i przyuczeniu go do czystości. Dlatego pani Irena zawsze mówi
nowym opiekunom aby kota przywieĄli jej na przechowanie na okres wakacji.
Koty miejskie trzeba dokarmiać dlatego pani Irena oprócz pracy przy kotach
w schronisku rozwozi jedzenie do wybranych skupisk dzikich kotów w
Warszawie. Stara się też wyłapać kotki, które na własny koszt sterylizuje,
aby zmniejszyć populację zwierząt.
W schronisku każde zwierzę znajduje pomoc i opiekę. Jest tu kilka
przygarniętych bezdomnych psów.
Pani Irena poświęciła swoje życie i wszystkie dochody pomocy zwierzętom
gdyż nie może się pogodzić z losem cierpiących, niewinnych istot. Ale nie
jest sama. Z upływem lat zawiązała się sieć osób wrażliwych na los
zwierząt. Są to przede wszystkim kobiety dokarmiające koty w osiedlach i
na działkach. Osoby te śpieszą na wezwanie o skrzywdzonych zwierzętach.
Uwalniają koty uwięzione w pułapkach. Starają się wydobywać koty zamknięte
w pułapkach piwnic, gdzie pozamykano okienka. Niestety zdarza się, że ci
ludzi o wrażliwych sercach narażeni są nie tylko na drwiny otoczenia lecz
na zemstę ludzi niegodziwych.
Na tej stronie będziemy pisać też o tych, którzy wspomagają azyl i pracę
pani Ireny. O Tobie lub twojej firmie też chętnie napiszemy.
|